Czemu ja? Dlaczego mnie to spotyka? No i po co? Bo głupcy walczą o czystą krew? Służą matołowi, którego każdy się boi? - takie myśli błądziły po umyśle Ellen. Wczoraj jej współlokatorki pojechały już do domu tak jak większość uczniów. Jedynie nieliczni zostali. Kiedy zegarek wybił 6 rano, młoda Grenger uznała, że i tak nie ma sensu dalej leżej, więc leniwie wstała. Otarła łzy, które ukradkiem bezwładnie leciały. Weszła pod cieplutką wodę. Bądź co bądź w szkolnych murach Hogwartu nie było zbyt ciepło. Po leniwych przygotowaniach udała się na śniadanie. Po wejściu do Wielkiej Sali zobaczyła swoją siostrę łkającą w gronie znajomych. Znała ich. Jeszcze jakiś czas temu zawsze gdzieś z nimi szła, a raczej Mionka zabierała ją oraz brata. Szli najczęściej na plac zabaw i tam ona z Xawierem się bawili, a oni rozmawiali, śmiali się. Kiedy teraz na nich popatrzyła to uśmiechnęła się na samo wspomnienie. Widać było, że płakała. Mimo, że jest w Slytherinie usiadła przy stoliku swojej siostry. Wszyscy wiedzieli co się stało. Gdy Hermiona zobaczyła Ellen odwzajemniła uśmiech. Śniadanie minęło hymmm...powoli. Nikt się nie spieszył. Po skończonym śniadaniu św. Trójca wraz z Ellen i Ginny udała się na spacer. Poszli na ławki, które były obok szkoły. - Mama kazała Wam przyjechać na święta. Powiedziała, że jak nie przyjdziecie to się obrazi - przyglądając się Hermionie z troską. Błagalny wzrok przeniósł na Ellen, która popatrzyła na siostrę i ze sztucznym uśmiechem popatrzyła na Rona kiwając twierdząco głową. Hermiona jak nigdy siedziała cicho wpatrzona w ziemię. Po chwili ciszy odezwał się Harry. - Z czego jesteście zagrożeni? - Z eliksirów - powiedział Ron - no a wy? - Z tego samego - wyrzucił jakby od niechcenia Harry. - Gdybyście się przykładali tyle do nauki co do Quidditcha nie byłoby poprawek - odezwała się Ginny. - Taka mądra jesteś, to powiedz z czego ty jesteś zagrożona? - spytał się Ron. - Z niczego - oznajmiła triumfalnie Ginny. - Ale to tak chyba jest, że dziewczyny lepiej uczą się od chłopaków - odezwała się nieśmiało Ellen. - Nieprawda - oburzył się Ron. - Ależ prawda kochany braciszku. Gdybyś mniej grał w magiczne szachy, a przykładał się do nauki moglibyśmy się kłócić, a tak to … sam rozumiesz. - Wybaczcie, ale robi się zimno. Pójdę do pokoju - powiedziała nagle Mionka. - No jest strasznie zimno, jeszcze będziesz chora - oznajmiła czule Ellen. Hermiona wstała i wyszła. Młodsza siostra patrzyła na oddalającą się sylwetkę siostry, po czym głośno westchnęła, a na twarzy pojawiło się zmartwienie. - Ellen, mogę cię o coś zapytać? - spytał niepewnie Harry. - Jasne - odpowiedziała Ellen. - Otóż…no…no bo nie rozumiem. Kiedy patrzę na Mionkę mam wrażenie, że chcę się zabić, jednak ty wydajesz się być…nie tyle spokojna co opanowana. Wiem, co czujesz, ale nie rozumiem tego. - HARRY! - wrzasnęła na niego Ginny, uderzając go łokciem. Młodej Ellen wydała się ta scenka zabawna i mimochodem się uśmiechnęła. - Ałaaa. - Szczerze, to sama nie wiem dlaczego. Znaczy wiedziałam, że oni umrą i starałam się być przygotowana na to, jednak to okazało się być trudne. - Jak to wiedziałaś że tak się stanie? - spytała niepewnie Ginny. - Dobrze wiecie, że nasi rodzice są mugolami, a my zwykłymi szlamami i taka jest prawda. Mionka walczy i pomaga wam, więc jest narażona. Zawsze ją podziwiałam za odwagę, której nie mam. Chciałabym być tak samo odważna, co ona.
- Nie jesteście szlamami. - Jesteśmy, Harry. - A-ale skoro wiedziała, że jest takie ryzyko to po co …? - Ponieważ zawsze chciała coś osiągnąć. Wierzy, że Sami-Wiecie-Kto przegra. Ona po prostu jak coś sobie wbije do głowy to jest to decyzja nie do odwołania. Ona potrzebuje was teraz. Was i waszej przyjaźni. Tak naprawdę ma tylko was. - No a co z tobą? - spytał Ron - Ja?. Eeee … hym ona myśli tylko o chwili obecnej. To, że nasi rodzice zginą to tylko była kwestia czasu, na którą starałam się przygotować, a ona już nie. Jeżeli mi się coś stanie, ma was, a ja dam sobie radę. - powiedziała patrząc na każdego - z resztą skoro od września w Slytherinie jakoś wytrzymuję, to musi być ze mną coś nie tak - mówiąc to uśmiechnęła się rozbawiona po czym reszta zrobiła to samo. Potrzebowała tego, śmiechu w najbliższym otoczeniu - Wiecie co, chyba też już pójdę, bo faktycznie jest zimno. Nie chcę być chora. Ginny, idziesz ze mną? - Jasne - odparła najmłodsza Weasley. - My zaraz też będziemy szli, bo chcemy pograć w Quidditcha . - powiedział Harry. - W Quidditcha? Z kim? - spytała Ginny. - Sami ze sobą - odpowiedział Ron. - Wiecie, każdy ma swój sposób na odreaganie sytuacji, a ten jest nasz - powiedział Harry. - Oni mają racje Ginny, lepiej chodźmy, bo zamarzam na kość - wtrąciła się Ellen. - Okey - zgodziła się Ginny. W drodze do zamku dziewczyny gadały o tym, dlaczego musi być tak zimno, że trzeba zrobić eliksir na rozgrzanie . Kiedy były już w szkole, Ellen skierowała się do lochów. - Hej Ellen, może pójdziesz do nas. Będziesz blisko siostry. Co ty na to? - spytała nieśmiało Ginny. - Wiesz...muszę się spakować. Myślałam, że te święta spędze u rodziców, więc niewiele bym wzięła do domu, jednak w takiej sytuacji muszę wziąć wszystko. Po za tym chciałabym cię prosić o zajęcie się moją siostrą. Wiem, jaka ona jest, ale jak będziesz obok niej i jakoś pokażesz, że może na Ciebie liczyć, to będzie inaczej. Wiesz jacy są Harry i Ron. Rozmawiają, jak nie o Quidditchu, to o szachach. Ona potrzebuje być w gronie dziewczyn. Potrzebuje przyjaciółki, na której będzie polegać. Siostra, a przyjaciółka to nie to samo. - wydusiła z siebie Ellen. - Rozumiem. Zrobię wszystko, co mogę. - powiedziała Ginny. - Dzięki. Lepiej pójdę się spakować. Widzimy się na obiedzie, co nie? - stwierdziła Ellen. - Jasne, pa. Kiedy się pożegnały, Ellen wróciła do swojej komnaty i wyciągnęła spod łóżka duży futerał. Otworzyła go, przyłożyła do lewego ramienia, zamknęła oczy i zaczęła grać. Miała gorzki wyraz twarzy (tak jakby zjadła cos gorzkiego,niedobrego). Nie myślała o niczym. W tej chwili liczyła się dla niej melodia ze skrzypiec. Kazdy ruch smyczka robiła z wyczuciem oraz czułością, jakby robiła to ostatni raz w życiu. Każda nuda odbijała/przemieszczała/rozdźwięczała echem po pustym pokoju. Prawdę mówiąc odkąd przyjechała do Hogwartu nie miała czasu na grę. Teraz jednak oddała się temu, jakby nie liczyło się nic. Jakby nic innego nie istniało wokół niej. To więź, której nikt nie mógł przerwać. Pod koniec gry Ellen delikatnie otworzyła oczy. Popatrzyła się przed siebie i zrozumiała, że to wszystko było fikcją. Przynajmniej na chwilę oderwała się od ponurej rzeczywistości. Choć na chwilę zapomniała o przykrych wydarzeniach, o tym co się dzieje. Delikatny uśmiech wpełznął na jej twarz. Czuła się szczęśliwa, spokojna. Tak jakby gra na skrzypcach odpędzała złe emocje. Po skończonej grze usiadła na łóżko. Patrzyła się przed siebie. Schowała skrzypce spowrotem i zabrała się za pakowanie rzeczy. Żeby wszystko zebrać musiała poświęcić 2 godziny. Popatrzyła na zegarek i entuzjastycznie zaczęła się zastanawiać, co robić. Może pójść do siostry? Nieeee, to głupi pomysł. Może powinnam pochodzić po szkole? Nie chce mi się. Znała pewne miejsce. Nie raz Hermiona jej o nim opowiadała. Łazienka prefektów na trzecim piętrze....nie byłaby sama. Jęcząca Marta nie wydawała się być najlepszą osobą do towarzystwa, ale zawsze lepsze to, niż siedzieć samemu w pokoju. Z takim zamiarem Ellen udała się na trzecie piętro, a kiedy już tam była, weszła do ubikacji dziewcząt. - Marta, jesteś tu? - Łiiiiii, no proszę proszę kogo ja tu widzę? Słyszałam o tym, co się stało i bardzo mi przykro. - Dzięki....słuchaj mogę się o coś zapytać? - Jasne co jest? - Marto...czym dla Ciebie jest śmierć? - Śmierć? Skąd mam wiedzieć przecież nie żyję. - No właśnie...jak to jest nie żyć? - A co chcesz wiedzieć, jak to jest, bo jak się zabijesz to będziesz gotowa? - Tak, coś w tym stylu, ale na razie nie chcę się zabić. Na razie. - Jak chcesz...jednak kiedy stwierdzisz, że wolisz się zabić, to mam tu kilka kabin wolnych, jeśli byś chciała. Samej jest mi tu samotnie. Rzadko kiedy ktoś mnie odwiedza... - Dzięki za propozycję.....Marto? - Tak? - Skoro jest ci tu źle samej, to czemu stąd nie wyjdziesz? Przecież bazyliszek nie żyje, to po pierwsze, a po drugie nie jesteś tutaj więźniem. - Może i nie jestem więźniem, ale lubię samotność. - To dlaczego narzekasz, że ci źle? - No bo...ja.... - Czego się boisz? - Niczego się nie boję! - To czemu nie chcesz wyjść? - Bo ...no bo...ja...ja kiedyś zaufałam pewnej dziewczynie, która tu przychodziła. Kiedyś namówiła mnie żebym wyszła z tej toalety i poszłam. Dzieciaki śmiały się ze mnie, że jestem tą idiotką, co dała się zabić, a z niej, że zadaje się z kimś takim jak ja. Koniec końców wyszło na to, że przestała przychodzić. - Coooo? Jak ona mogła? - Takie życie. Ty też znikniesz. Jak nie z powodu towarzystwa, to prędzej czy później będziesz musiała skończyć szkołę. - Hymmm, też racja....no cóż, skoro nie chcesz nigdzie iść to posiedzimy tu, okey? - Okey...ale co będziemy robić? - Wymyślimy coś....co dwie głowy to nie jedna.