środa, 21 stycznia 2015

TMNT - cz.2

Przepraszam, przepraszam, przepraszam...ze względu na dość sporo nauki związanymi z poprawkami nie miałam czasu nawet podrapać się po dupie -,- jak zdarzyło mi się chwila przerwy od razu myślałam o kolejnym rozdziale TMNT <3 nie wspomniałam że mogę pojawić się wątki BL (boys love) więc mówię teraz żeby nie było, że nie mówiłam :P  ZA-CZY-NA-MY xD
*****
Ocknęłam się na starym materacu. Słyszałam czyjeś głosy, ale dopiero powoli odzyskiwałam świadomość. Po chwili przypomniałam sobie o tym co się stało. Kiedy w minimalny sposób doszłam do siebie okazało się że jestem w czyimś pokoju. Różne figurki, plakaty dodawały temu miejscu coś czego nie da się opisać słowami. Kiedy próbowałam wstać poczułam niewyobrażalny ból. Wydusiłam z siebie ciche jęki - no tak jeden z nich dźgnął mnie nożem. Mimo bólu wstałam, podłoga była zimna i niezbyt przyjemna jednak doszłam do drzwi i je otworzyłam. Moim oczom ukazały się cztery żółwie. Nie mogłam się ruszyć. Po raz pierwszy bałam się, ponieważ byłam ranna i nie wiedziałam co się dzieje. Byłam cała skamieniała. Po chwili jeden z nich powiedział:
- Spokojnie jesteś bezpieczna. Nie bój się nas. Mam na imię Donatello, a to są moi bracia Mikelangelo, Leonardo i Raphael. Mów mi Don. - starałam zanalizować jego słowa lecz w tamtej chwili było to dość trudne.
- Jak nie chcesz zemdleć to lepiej się połóż - powiedział żółw w czerwonej opasce.
- Raph grzeczniej - odezwał się żółw w niebieskiej opasce.
Oczy nadal były duże ze strachu jednak wiedziałam, że muszę być silna. Bez słowa wróciłam na miejsce i usiadłam. Po kilku głębszych wdechach trochę się uspokoiłam i częściowo odzyskałam władzę nad ciałem.
- Jak się tu znalazłam?
- Byłaś nieprzytomna i ranna niestety, ale nie było z Tobą najlepiej dlatego przyprowadziliśmy cię tutaj - wyjaśnił Doni.
- Aha....dziękuję - mimo bólu wydobyłam łagodny uśmiech, który tak szybko jak się pojawił tak szybko znikł a ja sykłam z bólu.
- Lepiej będzie jak tu zostaniesz do czasu aż nie wyzdrowiejesz. Muszę mieć pewność, że wszystko z Tobą w porządku - powiedział czułym głosem Doni - Proszę to twoja torebka, lepiej poinformuj swoich opiekunów, że wszytko z Tobą w porządku.- muszę coś wymyślić. No tak przecież mogę zadzonić do Maksia żeby mu powiedzieć,że ... COOO? Z 2000 nieodebranych połączeń, z 1000 wiadomości. Jak nie od Maksia to od Sary.
- Jak długo już tu jestem? - spanikowałam
- No tak z ... 2 dni - dwa dni a on mówi to tak obojętnie.
- COoo? Dwa dni byłam nie przytomna? ssss - nie jest dobrze. Pewnie wysłali już ekipy poszukiwawcze. Kurwa jest do dupy a raczej ja jestem w czarnej dupie. Szybo wybrałam nr do Maksia. Tak jak myślałam nie musiałam długo czekać.
- Irma wszystko ok? Gdzie jesteś? Jak się czujesz? Co się dzieje? Jesteś ranna? .... - tak jak myślałam od razu setka pytań.
- Wszystko ze mną w porządku. No w pewnym sensie...
- Co jest? Gdzie jesteś zaraz wyślę tam ekipę poszukiwaczom.
- Maks uspokój się do cholery! Nie jestem małym dzieckiem.
- Wybacz
- Potrzebuję Sary... - prawie wysyczałam te słowa jednak po kilku głębokich wdechach było już lepiej.
- Gdzie jesteś? - czułam w jego głosie zdenerwowanie i bezradność. To moja wina.
- Nie wiem, zaczekaj chwilę.
- Ok...
- Jak daleko jest stąd do starego hangaru obok jeziora Chwały? (hahaha jezioro Chwały xD no co? nie miałam pomysłu xD - dop. autor.) - wszyscy z osłupieniem spoglądnęli na mnie.
- Chyba nie zamierzasz iść w takim stanie? To na końcu miasta.
- Jakie są współrzędne tego miejsca? - nie mogłam czekać. Musiałam jechać do Sary i to jak najszybciej.
- 20^E 50^N (nie znam się na współrzędnych - dop. autor.)
- Dzięki, jak się stad wydostać na powierzchnie?
- Nie dasz rady
- Ale muszę Sara to jedyna osoba która może mi pomóc i mnie wyleczyć. Nie jestem ślepa Doni ta rana jest za głęboka, a mój stan zdrowia się pogarsza, więc proszę pozwól mi iść. Jedno moje słowo a za mniej niż 5min zjawi się ekipa ratunkowa. Proszę...
- Dobrze pomogę, ale mam jeden warunek. Jadę z Tobą
- Dobrze...Maks jesteś tam?
- Jestem i czekam na rozkazy
- Dobrze, moje współrzędne to 20^E 50^N
- Zrozumiałem, wysyłam tam ekipę ratunkową najbliżej tego miejsca
- Przyjęłam ...ok już jadę
- Chodź pomogę ci - Doni podszedł i wziął mnie na ręce. Czułam się taka mała
- Doni chyba nie mówisz serio
- Mówię Leo jestem za nią odpowiedzialny
- Rozumiem...w takim razie jedziemy wszyscy
- No to chyba jakiś żart - Raph nie wyglądał na zadowolonego z tego wszystkiego miałam wrażenie, że zaraz podejdzie i mnie uderzy jednak tak się nie stało. Jedynie co zrobił to walnął pięścią w ścianę.
- Jak ci się coś nie podoba to zostać. Nikt nie każe ci jechać - warknął na niego Leo. Mam wrażenie że oni tak zawsze
- I dobrze nie jadę
- Moje dzieci nie kłóćcie się - kłótnię przerwał starszy męski głos - Raphael to nasz gość i mamy się nim zająć -  z kąta wyłoniła się mała postać szczura, musiał być już pewnie wiekowy. Przyglądną mi się uważnie w oczy po czym skierował wzrok na mój naszyjnik. Zamknął oczy i delikatnie się uśmiechnął - Traktujcie ją jako starego przyjaciela.
- Ymmm sensei...
- Nie teraz Leonardo później powiem, a teraz chodźmy.
- Też jedziesz? Super :D - z wielkim uśmiechem na twarzy powiedział ostatni z braci
- Tak Mikelangelo też jadę
- No to wszyscy wybieramy się na wycieczkę w nieznane. Pięknie...czy tylko mi tu coś nie pasuje? - grymasił Raph
- Jak na razie tylko ty marudzisz - odszczekał się Leo
- Nie kłóćcie się już tylko chodźmy
- Tak sensei... - powiedzieli obaj.

1 komentarz:

  1. Wkręciłam się w Twoje opowiadania ! Świetnie piszesz :) Oczekuje kolejnych części ;) Pozdrawiam .

    OdpowiedzUsuń